Sąsiadka z dołu zmarła rok temu. Dziś słychać stuki z jej mieszkania, ktoś dobrał się do meblościanki, wynosi płyta po płycie, udając, że to nie było w jednym kawałku. Wspomnienie obudowane okleiną poziomą, trochę jakby zasłony marszczyły się na płasko. Rysunek słojów/zasłon zakręca czasem w wiry z połyskiem. Udało mi się wziąć kilka takich płyt – zdekompletowanych wspomnień sąsiadki.
Jej wspomnienia, urywane przez Alzheimera, łączyły się w nieoczekiwane kolaże. Czekała na mnie kiedyś. Może na mnie, a może po prostu na kogoś. Stała w upalny, letni wieczór, trzymając się poręczy, z rozpuszczonymi długimi, szarymi włosami odmierzającymi jej czas. Ubrana w welurową, czerwoną podomkę patrzyła. Chciała, żebym jej pomogła przebrnąć przez informacje w dokumentach, które ściskała w dłoni. Ja czułam to zbyt duże zaufanie z jej strony, przecież się nie znamy, przecież przed momentem zapytała, czy tu mieszkam. Mieszkam. Zaledwie od kilku miesięcy.
Poza tym pandemia, nie chciałam jej narażać, nie chciałam się spóźnić na koncert. Kolejna okazja spotkania już się nie nadarzyła. Nie rozmawiałyśmy więcej, pomimo jej zapewnień, że mogę pukać o każdej porze dnia i nocy.
Nie miałam odwagi nacisnąć dzwonka, mimo że byłam ciekawa kolejnego spotkania. Mieszkanie stało puste przez rok. Bez sąsiadki. Wypełnione jej rzeczami i wspomnieniami wynoszonymi teraz kawałek po kawałku. Dźwięk niosący się po klatce schodowej wystukuje rytmicznie nigdy nieodbytą rozmowę.
My downstairs neighbor died a year ago. Today, there are noises coming from her flat, someone is removing the wall unit, taking it away panel by panel as though it had never been a single piece of furniture. A memory clad in horizontal veneer, rather like flat folds on a curtain. The growth rings take an occasional glossy whirl. I have managed to get several of those panels – bits and pieces of my neighbour’s memories.
Torn to pieces by Alzheimer, her recollections merged to form surprising collages. She waited for me once. For me or, perhaps, for anyone. One summer evening, she was standing there, leaning against the handrail, with her long grey hair – the measure of her time – down. With a red velour housecoat on, she just stood there and looked. She needed me to help her with some documents she was clutching in her hand. I felt her trust in me was kind of blind, we did not know each other; after all, she started by asking if I lived there. I did. For a couple of months.
I thought it would not be right to put her at risk during the pandemic, I did not want to come late to a gig. We never met again. We never spoke again, even though she had made it clear I could call on her whenever I wanted.
I did not pluck up enough courage to ring her doorbell, curious as I was about meeting her again. The flat remained empty for one year. Without my neighbor. Full of her belongings and memories which are now being taken away, piece by piece. The noise resounding through the staircase taps out the rhythm of the conversation we never had.